Nie masz konta? Zarejestruj się

ŚFIDER W LONDYNIE

08.04.2003 00:00
Katowice, piątek 21.03, godz. 22.00
Wychodzimy ze Spodka tuż przed rozpoczęciem koncertu Paktofoniki. Ale pech, byliśmy tu cztery godziny, widzieliśmy wszystkie zespoły, a w momencie rozpoczęcia koncertu przez główną gwiazdę trzeba było wyjść, ale cóż.
Katowice, piątek 21.03, godz. 22.00
Wychodzimy ze Spodka tuż przed rozpoczęciem koncertu Paktofoniki. Ale pech, byliśmy tu cztery godziny, widzieliśmy wszystkie zespoły, a w momencie rozpoczęcia koncertu przez główną gwiazdę trzeba było wyjść, ale cóż. Reszta zespołu czeka już w busie dobrze nastrojona do trasy, wyjazd zapowiada się ciekawie:) Mój plan spania przez całą drogę jak zwykle nie wypalił, co zrobić, taki zespół...

Berlin , sobota 22.03, godz. 5.00
Wbrew naszym oczekiwaniom, na granicy staliśmy 5 minut, przez co na lotnisko przybyliśmy o 4 godziny za wcześnie. Do centrum daleko, tak więc zostały wygodne ławki i spanie. Zaczęła się odprawa, potem strefa bezcłowa i zakupy, no i samolot... Jako że w Chrzanowie transport lotniczy nie należy do najpopularniejszych, większość z nas leciała pierwszy raz. Samolot wyglądał spoko, ładny – czterosilnikowy, ale strasznie ciasny w środku. Od razu obcinka za Arabami, czy czasem jakiś się nie zapodział, hehe. Start (ale ma przyspieszenie) i lecimy, dziwne uczucie, szczerze mówiąc trochę wydygani, ale jak spaść, to z wysoka:) Pod nami Niemcy, ładnie skrojony kraj, bardzo równo ułożone wszystkie pola i drogi, następnie Holandia i położony w depresji Rotterdam, można powiedzieć, że cały na wodzie, zamiast pól i łąk – wszędzie kanały odprowadzające wodę. Wreszcie kanał La Manche i Anglia. Lekko zabrudziliśmy okna od przyciśniętych nosów do szyb i od ciągłego mówienia „jaaaaa”.

Londyn, sobota 22.03,
godz. 11.00
Lądowanie jest niezbyt przyjemnym uczuciem, ale jakoś poszło. Na lotnisku weszliśmy przez przypadek do wyjścia dla obywateli Unii Europejskiej. Ale fajnie, każdy przechodzi przez granicę pokazując pasek, tak jakby pokazywał legitymację szkolną w kinie i po wszystkim... ale, niestety, nie z naszymi paszportami. Dla ludzi spoza UE jest osobne wejście. Z wizami i pozwoleniami na pracę przeszliśmy celników w 5 minut. Czekała na nas nasza znajoma z Trzebini – Monika, wraz z kierowcą. Na polu upał jak w lecie, ludzie w krótkich spodenkach i rękawkach, wszędzie kwitną żonkile. A przecież tu podobno zawsze leje. Weszliśmy na parking, a tam w rządku dwa porshe carrera, mercedesy S i CLK, i BMW jeep, ja cię kręcę, skąd oni mają tyle szmalu?!?
Jako że Londyn ma ok. 70 km średnicy w każdą stronę, trasa do centrum to ponad godzina jazdy. Najgorsze samochody, nie można usnąć, bo jeżdżą takie fury, jakie tylko w katalogach się widzi, non stop BMW, mercedesy, jeepy, porshe, lotusy, jaguary i limuzyny lincoln – same najnowsze modele i co drugi „cabrio”. Już mi się tu podoba.

godz. 12.30
Na miejscu czekali już na nas organizatorzy koncertu: Dziki (nasz dawny manager z Trzebini) oraz Zaku, u którego w domu mieszkaliśmy. Domki jak na filmach: wszystkie takie same, na dole klasyczne schodki, przy każdym domku samochodzik i kubły na śmieci. Pomimo że widok z okna ograniczał się do jednego rzędu takich budynków, to Wrona przez godzinę stał przy oknie i patrzył się cały czas na ulicę, my tymczasem się witaliśmy...
Jak się już tak dobrze przywitaliśmy, to plan był taki: godzinna drzemka i na miasto. Kiedy otworzyłem oczy, była 3.00 rano, fajny plan.

Londyn, niedziela
23.03, godz. 11.00
Śniadanie, mega dużo jedzenia i w ogóle wszystkiego. Trzeba przyznać, że gościna pierwsza liga. Niektórzy jednak wczoraj gdzieś byli na piwie z Kazikami, dlatego wyruszyliśmy na miasto dopiero koło 13.00. Siedząc w piętrowym autobusie, głowy latały nam na lewo i prawo, meeeega miasto. Strasznie dużo Azjatów i Murzynów, właściwie to więcej od białych. W centrum zrobiliśmy sobie trasę po Oxford Street, gdzie sklep na sklepie, knajpa na knajpie – i po pieniądzach, hehe. W Astorii (klub, w którym był koncert) jeszcze trwało ustawianie sprzętu, więc znowu trasa po Londynie. Siedliśmy sobie w małym ogródku piwnym na ulicy, gdzie było dużo knajpek. No to po małym piwku przed koncertem, co by się rozluźnić. „Three beers, please” (tego zwrotu uczył się każdy), pani przyniosła trzy buteleczki 0,33 – 10 funtów (10 razy 6.55...) – ile?!?!?!?!. No cóż, chyba nie ma co przeliczać. Na ulicach każdy wyglądał inaczej. Gdyby u nas ludzie tak się ubierali, to chyba każdy by się odwracał za nim: kilka razy, tymczasem tam tylko my się oglądaliśmy, hehe.
Po drodze poszliśmy jeszcze do takiego małego parku w środku miasta, był to kwadrat 50 na 50m, ogrodzony i jakby odcięty od świata, egzotyczna roślinność, przystrzyżona, wypasiona trawka i masa młodych ludzi leżąca i opalająca się, rozmawiająca itp. - po prostu super. Spotkaliśmy parę osób z Chrzanowa i Trzebini.

godz. 16.00
Zaczęła się próba, najpierw KULT, potem my. Klub i scena rewelacja, na plakatach obok naszego kolejne, zapowiadające koncert Public Enemy. Fajne uczucie, gdy wiesz, że grasz na scenie, gdzie grała niedawno, np. Metallica. Wielu ludzi nas pyta: „no i jak Kazik, jak Kazik?”, jak to jak, normalnie. Nie traktowaliśmy go jak gwiazdora tylko jak jednego z muzyków, z którym akurat jedliśmy chińskie żarcie w garderobie. Bardzo fajny gość i wydaje mi się, że właśnie tak powinno być, bo on już ma dość osób, które siedzą z nim z wyrazem twarzy: „O Jezus Maria, Kazik, prawdziwy, co powiedzieć, żeby nie spalić”.

godz. 19.30
Czas na scenę. Atmosfera sprzyja. Luz. Wychodzimy. Koniec luzu.
Przed nami 2 tysiące ludzi, pełna sala, nad płytą rząd balkonów do samej góry, jakby takie Collosseum, i wszędzie ludzie. Lekka wata w nogach. I po jakiemu tu do nich mówić??? „Siemaaanoooooooo” – „Jeeeeee”, następnych 30 minut nie pamiętam, wiem tylko że było meeeega. Nagłośnienie rewelacja, ludzie bawili się świetnie, my tak samo. Fajnie by tak było grać co tydzień takie impry. Podczas koncertu KULTU zrobiliśmy sobie trasę po klubie, ciężko było przejść, bo cały czas ktoś z nami gadał „Cześć, ja ze Śląska, super koncert, tydzień temu byliśmy tu na Sepulturze, dzisiaj też jest zaj...” ...aaaj. A potem weszliśmy w miejsce, gdzie poczułem się jak na placu 1000-lecia, wielu znajomych z Chrzanowa i Trzebini, oni wszyscy też chyba się wreszcie spotkali w tym wielkim mieście. Uwaga rodzice! Jeśli nie wiecie, gdzie są wasze dzieci, to na pewno są w Londynie. Fajna atmosfera – jak w domu. Wyszliśmy na samą górę sali (ok. 4 piętro blokowe) i oglądaliśmy koncert Kazika popijając piwa po 20 złotych, a co.
Resztę koncertu spędziliśmy na scenie, oglądając zza perkusji wyczyny chłopaków z KULTU. Poznaliśmy również kumpla Kazika z Londynu, który nas rozpoznał, bo dostał od niego naszą pierwszą płytę (taki miły akcent:).
Po koncercie mała impreza w garderobie i nocny spacer po Londynie, po którym nogi odmówiły nam posłuszeństwa.

Londyn, poniedziałek 22.03, godz. 11.00
Dzisiaj mobilizacja, bo zwiedzamy. Chwila nad Tamizą, chwila pod Buckingham, spacer po dzielnicy, gdzie wszyscy, jak jeden, w ciemnych garniturach, maklerzy, bankierzy, po prostu „Krawat Street”, spotkanie ze znajomą z Chrzanowa, której przemyciliśmy paczkę i cały czas metro, autobus, buty, jaaa, jakie to miasto jest za duże. Wieczorem umówiliśmy się u Kazika w hotelu, zebraliśmy się wszyscy i poszliśmy do klasycznego angielskiego pubu. Obstawiliśmy ogromne loże, dwa zespoły i managment, i w tym składzie bawiliśmy się dość dobrze, no bo jak to „z Kazikiem się nie napijesz?”:))) Wypaliliśmy skręta i przegadaliśmy z nim ze trzy godziny, ogólnie było bardzo nieźle.

Londyn , wtorek 23.03, godz. 10.00
Ten dzień w całości wykorzystaliśmy na zwiedzanie. Najpierw popłynęliśmy statkiem po Tamizie do Greenwich na południk zerowy i z powrotem, przepływając oczywiście pod słynnym mostem Tower Bridge, ale nie chcieli nam go rozchylić, bo mieliśmy za niską łódeczkę:) Następnie zjeździliśmy całe centrum piętrowym autobusem z odkrytym dachem, widzieliśmy Big Ben’a, Trafalgar Square, Westminster, Tower of London i parę innych gadżetów. Z autobusu wycieczka przez Oxford Street i ostatnie zakupy. A następnie kwatera i delikatne party pożegnalne. Spaliśmy 40 min, bo samolot był o 6.00 (komu się chce latać tak wcześnie!?!?)

Londyn, środa 24.03, godz. 05.00
Pożegnanie. „Jeszcze tu wrócimy”, raczej. Najszybszy taksówkarz na świecie dowiózł nas tak szybko, że tylko zmrużyłem oko i lotnisko. Żegnaj Londyn, bezcłówka, samolot, nie ma Arabów, lądowanie we mgle, Berlin, bus, granica, 5 minut. Witamy w Chrzanowie.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 14 (575)
  • Data wydania: 08.04.03

Kup e-gazetę!