Historia bunkra libiąskiego jest podwójnie tragiczna: raz przez to, co wydarzyło się tam w czasie wojny, a po drugie przez kłamstwo o tym wydarzeniu przez lata pielęgnowane przez, można rzec, najwyższych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL (zresztą naszych rodaków).
Warto pamiętać, że bunkier libiąski to kawałek dramatycznej historii (oczywiście czerwoną wstążką przepasany), ale to także kolebka miejscowej bezpieki; tu "wykluła się" nie tylko pierwsza chrzanowska Rada Narodowa, ale i zrąb PUBP w Chrzanowie. Towarzysze z tego bunkra zasilili nie tylko krakowską SB, ale nawet Ministerstwo Spraw Wewnętrznych PRL. Ale zginęli tam także ludzie, być może nie do końca świadomi tego, w czym uczestniczyli. Ich rodziny żyją.
Bunkier w lesie libiąskim był siedzibą partyzantki o rodowodzie PPR – owskim, komunistycznym. Nazywam ich mimo wszystko "partyzantami", choć starszy pan, człowiek niebywale uroczy, który zaprowadził mnie kiedyś w tamto miejsce, powiedział mi: "jacy to byli partyzanci, to zwykli bandyci". Nie był to zresztą jedyny bunkier. Podobne, choć nieco mniejsze, istniały w lesie niedaleko Mętkowa oraz w Wysokim Brzegu k. Jaworzna.
Leśny oddział partyzancki im. J. Dąbrowskiego (ten z bunkra libiąskiego) zajmował się akcjami dywersyjnymi wymierzonymi w niemieckiego okupanta. Partyzanci wysadzali bądź rozkręcali tory kolejowe na trasie Trzebinia – Oświęcim, potem zajmowali się także niszczeniem słupów wysokiego napięcia.
Komunistyczna partyzantka ziemi chrzanowskiej ma nieco zawiłą historię i, jak zaświadczają najnowsze badania historyczne, niestety nie do końca heroiczną. Można domniemywać, że spory udział w tych zawiłościach grały osobiste ambicje liderów (widoczne do dziś na ich nagrobkach).
W maju 1944 roku w lesie libiąskim miała miejsce tzw. wielka wsypa (rzecz ogólnie znana). Gestapo zlikwidowało wówczas libiąski bunkier. Znajdowało się w nim wtedy 9 partyzantów: 5 zginęło, 4 wywieziono do Oświęcimia. Jednak aktualny stań badań jest obciążający dla twórców AL ziemi chrzanowskiej: S. Wałacha – wówczas dowódcy zlikwidowanego oddziału partyzanckiego im. J. Dąbrowskiego , później szefa PUBP w Chrzanowie i szefa SB w Krakowie oraz F. Szlachcica - wówczas szeregowego partyzanta, potem prominentnego funkcjonariusza UB/SB w Krakowie, Katowicach w końcu - ministra spraw wewnętrznych PRL. Historia niebywale interesująca. Obaj panowie w sposób nad wyraz szczęśliwy ocaleli z tej wsypy. Mimo że "cud" ten zwrócił w latach późniejszych uwagę ich przełożonych w UB (wydział ds. funkcjonariuszy działał prężnie!) niewyjaśnione okoliczności zajść z maja 1944 roku z Libiąża nie przeszkodziły im w zrobieniu zawrotnej kariery w szeregach bezpieki (co najwyżej, w wypadku tego pierwszego, opóźniły ją lat kilka).
Wracając zaś do zlikwidowanego bunkra: jego rysunki (autorstwa prof. Zina), a także opis, znaleźć można w książce Wałacha ("Partyzanckie noce"). Jednak relacji tegoż nie można traktować jako zgodnej z rzeczywistością - jest ona mocno podkoloryzowana i przekłamana. Książka Wałacha to dzieło propagandowe (zresztą jak się okazało, jej autorem wcale nie jest Wałach) i należałoby ją w całości opatrzyć przypisami. Sporo już zrobiono w tym zakresie, ale oczywiście nie wszystko. Rzecz jednak naprawdę godna jest uwagi.
Dziś na miejscu bunkra znajduje się kamień upamiętniający to wydarzenie. Właściwie bunkier był nieco dalej. Znowu powołam się na rozmowę z kilkoma starszymi panami, których spotkałam w lesie. Jeden twierdził, że bunkier był tuż za obeliskiem, inny, że nieco w lewo, jeszcze inny, że głębiej w las. Wszyscy niewątpliwie bardzo chcieli, abym była dobrze poinformowana. Jeśli chodzi o sam pomnik partyzantów: jest to oczywiście typowy UBelisk, mocno zaniedbany, a szkoda bo w niezwykle dramatycznych okolicznościach zginęli tam ludzie najprawdopodobniej zdradzeni przez SWOICH WSPÓŁTOWARZYSZY. Co ciekawe, uroczy pan, o którym wspomniałam na początku, mimo że z początku mi nie bardzo ufał, potwierdził wszystko to, co ja znam tylko z książek. On ma to w swojej pamięci.
Do pomnika wiedzie ścieżka rowerowa (dobrze jest jednak dopytać o drogę, bo samo miejsce nie jest oznaczone, choć posiada kilka znaków szczególnych np. fragment drogi asfaltowej w środku lasu - zapewne pozostałość po latach świetności). Bez trudu znaleźć można to miejsce na mapie satelitarnej.
Trochę najnowszych informacji na ten temat zaczerpnąć można z publikacji:
Strażnicy sowieckiego imperium. Urząd Bezpieczeństwa i Służba Bezpieczeństwa w Małopolsce 1945-1990, pr. zb. pod red. F. Musiała i M. Wenklara, Kraków 2009.
Pomocą może być oczywiście umiejętnie czytana "książka Wałacha", której autor pozostaje nieznany.
Dla tych zaś, którzy uwielbiają linki - tekst z Dziennika Polskiego (w tymże najbardziej uderzył mnie stosunek jednego z bohaterów artykułu do kobiet).
http://www.dziennikpolski24.pl/pl/aktualnosci/opinie/970580-bez-skrupulow.htmlSorry, jeśli było zbyt chaotycznie z mojej strony, ale jakoś czas mi się skurczył w ostatnich dniach…